Czas start!
Po raz pierwszy podczas naszej zachodniopomorskiej przygody mogliśmy z Marcinem sami zdecydować co będziemy dzisiaj robić. W przygodowym stylu, niczym w programie Top Gear, naszym jedynym wyznacznikiem było przyjechanie do Szczecina mniej więcej przed godz. 17. Pomorze Zachodnie stało przed nami otworem.
Ze słońcem świecącym w nasze plecy i kuszącym wizerunkiem miastem ruszyliśmy w drogę, rozpoczynając trzyipółgodzinną podróż. Doszły nas słuchy o zachwycających ogrodach, razem z innymi niezwykłymi atrakcjami, które znajdowały się po drodze, więc zdecydowaliśmy się tam zatrzymać.
Wcześniej jednak zajrzeliśmy w miejsce troszkę bardziej niecodzienne.
Fort Marian
Mimo, że w Polsce popularnym widokiem są pomniki i ślady poprzednich rządów politycznych, jak również atrakcje turystyczne przypominające o bitwach wojskowych, które miały miejsce w okolicy, to rzadko spotkać można tak imponującą gratkę militarną, jak Fort Marian, który można bardzo łatwo pominąć przejeżdżając przez Melechowo. Mój wzrok przykuła grupka ciężarówek, czołgów i rozpadających się samolotów stojących na podeście po prawej stronie drogi. Po raz kolejny Pomorze Zachodnie zaskoczyło nas tym, czego kompletnie się nie spodziewaliśmy.
Po przedstawieniu się przyjaznej właścicielce kolekcji w Forcie Marian byliśmy pozytywnie zaskoczeni, gdyż okazało się, że słyszała ona o projekcie Aż Po Morze w lokalnym radiu. Zostaliśmy przyjęci z zadowoleniem i zaproszono nas do odkrycia ukrytych skarbów wewnątrz.
Zorganizowany w starym magazynie albo innym budynku przemysłowym, Fort Marian prezentuje najwspanialszą kolekcję pamiątek wojennych, jakie kiedykolwiek widziałem. Zbiór starodawnych rejestracji samochodowych tworzył wyjątkowy kolaż na ścianie, motocykle były ustawione aż po sam sufit, a ponadto na bokach wąskiej ścieżki, która kiedyś była ogromnym budynkiem, znajdowały się inne eksponaty, zarówno takie, których można się spodziewać, jak i takie, których człowiek kompletnie się nie spodziewa: anachroniczne flagi ozdabiające ściany, zranione manekiny leżące na łóżkach polowych oraz liczne zużyte pojazdy stojące obok siebie ? z których większości nigdy w życiu nie widziałem. Moglibyśmy spędzić tam godziny, wyszukując niezwykłe przedmioty.
Rajski ogród
Pożegnaliśmy się z Fortem Marian i kontynuowaliśmy podróż do Ogrodów Hortulusa, które otrzymały w roku 2014 nagrodę za najlepszy produkt turystyczny w Polsce, czyli jedną z najbardziej prestiżowych nagród w dziedzinie turystyki. Byliśmy chętni, żeby dowiedzieć się czegoś więcej.
Próbując przedostać się przez największy tłum, jaki do tej pory spotkaliśmy podczas naszej przygody w zachodniopomorskim, udało nam się dostać do bramy wejściowej ogrodów. Samo słowo ?ogrody? było jednak pewnym niedomówieniem. Na terenie zajmującym łącznie 70 hektarów ziemi znajduje się 30 ogrodów tematycznych i ponad 3 500 różnych gatunków roślin! Czekało na nas solidne zwiedzanie.
Oczywiście na początek poszliśmy do głównej atrakcji ogrodów ? największego labiryntu grabowego na świecie, który rozciąga się na obszarze 1 hektara, a żeby przejść go najkrótszą drogą potrzeba co najmniej kilometra. Rozpoczęliśmy od wdrapania się na 20-metrową wieżę obserwacyjną w samym środku labiryntu, skąd mogliśmy podstępnie wybrać najlepszy kierunek, w którym mamy się udać. Widok ogrodów był zapierający dech w piersiach, a mieliśmy też możliwość przekonać się, jak ogromny jest sam labirynt.
W labiryncie
Weszliśmy w alejkę drzewek grabowych, które wznosiły się z obu stron na wysokość prawie 2 metrów i niczym gołębie pocztowe na misji udało nam się dotrzeć do domu bez większych problemów. Mimo wszystko odetchnęliśmy z ulgą, ciesząc się z naszego sukcesu. Później poświęciliśmy dużo sporo czasu na wędrowanie pośród 30 ogrodów tematycznych, od ogrodów Gaudiego po tradycyjne ogrody w stylu angielskim oraz wszystko pośrodku. Ścieżki, utworzone z przeróżnych materiałów, wiły się pośród wspaniałych kolekcji kwiatów, krzewów i ziół. Żaby skakały radośnie po liściach lilii wodnych w ogrodach japońskich, a dystyngowane, białe róże przepełniały powietrze przemiłym zapachem. Uwaga, jaką przykłada się do najmniejszych szczegółów w ogrodzie, jest naprawdę imponująca i tworzy sielski klimat, w którym spędziliśmy piątkowe popołudnie.
Po obiedzie zostaliśmy znów wciągnięci w drogę powrotną do miasta. Na szczęście zostaliśmy zbawieni przed monotonią jednego albumu Beatlesów przez zapasowy zestaw płyt CD, które zapewniły nam rozrywkę w czasie jazdy.
Co dalej?
Wieczór spędzimy relaksując się w schronisku młodzieżowym, przygotowując się do jutrzejszego 4,2-kilometrowego (nie) fun run?u. Chociaż pisząc ?relaksujący? mam na myśli przy kuflu polskiego piwa, a ?w hostelu? oznacza miejscowy bar.