Fun Run!
Dzisiaj nastał ten dzień, którego wszyscy obawialiśmy się najbardziej. Dzisiaj potężni mieli zostać wyróżnieni od słabych, herosi od tłumu i ci w formie od ? tych, co w formie już nie są ? jednym słowem szczeciński fun run! Na drodze do chwały stał wyczerpujący bieg o dystansie 4,2 km, który mógł skończyć się również zupełnym upokorzeniem.
Może stawka nie była wysoka, ale ja bardzo lubię rywalizację.
Po? spokojnej nocy spędzonej w? pokoju hotelowym byliśmy wypoczęci i świetnie przygotowani, by stawić czoło wyzwaniu, które czekało na nas na pełnych słońca ulicach Szczecina. Pełni niepokoju przyjechaliśmy na linię startu, gdzie spotkaliśmy się z Wojtkiem i Maćkiem z drużyny Aż Po Morze. Już wtedy spory tłum profesjonalnie wyglądających biegaczy przygotowywał się do biegu. Jako że maraton startował 15 minut przed naszym biegiem, większość z nich wyruszyła walczyć podczas 42-kilometrowego biegu, więc zostaliśmy z grupą 600 osób składającą się w większości z osób starszych, dzieci oraz paradujących w żartobliwych strojach. Nasze ego zostało delikatnie urażone, ale poczucie determinacji pozostało nienaruszone, dlatego przecisnęliśmy się między księżniczkami, superbohaterami i innymi przebierańcami, by zająć miejsce jak najbliżej linii startu.
Do biegu... Gotowi... START!
Nim się obejrzeliśmy, już biegliśmy w formacji, słysząc w głowie wspierający wiwat tłumu. Po zaledwie 100 metrach biegliśmy już osobno, przepychając się z innymi zawodnikami, tocząc swój własny wyścig. Podczas biegu nadal byliśmy dopingowani przez kibiców, poklepywani na każdym zakręcie, gdy inni trzymali flagi, banery i aparaty fotograficzne.
Biegliśmy naprawdę szybko i wyścig wydawał się długi. Zacząłem odczuwać ból, a nie miałem pojęcia, ile już przebiegłem i jak daleko była meta. Przede mną był Maciej, natomiast Wojtek z Marcinem byli tuż za mną. Gdy wiwaty kibiców jeszcze się wzmocniły, zdałem sobie sprawę, że jestem na ostatniej prostej, więc dałem z siebie wszystko do samej linii mety. Z czasem 19:30 przekroczyłem finisz w pierwszej 10 i zostałem powitany przez Maćka, który wyglądał jakby to był dla niego tylko ?niedzielny spacerek?, a w rzeczywistości ukończył wyścig na 3 pozycji! Chwile później dołączyli do nas również Marcin i Wojtek. Wszyscy z drużyny Aż Po Może ukończyli bieg w pierwszej 20!
Byliśmy podekscytowani, ale nie mieliśmy chwili do stracenia, więc wróciliśmy do Schroniska Młodzieżowego Cuma, żeby się umyć i przebrać i stawić czoła ekscytującym zajęciom czekającym nas tego dnia.
Gra w klimacie Star Wars
Po pośpiesznym powrocie i dramatem związanym ze zgubieniem kluczy do samochodu (wina Marcina), pojechaliśmy do Dragon Escape, żeby doświadczyć atrakcji, która jest obecnie w modzie w całej Polsce. Umiejscowiony w industrialnym budynku escape room polega na tym, żeby jak sama nazwa wskazuje, uciec z pokoju wykorzystując serie wskazówek, kluczy i kodów. Byłem zaintrygowany tym pomysłem, ale zakwestionowałem, jak trudne może być to zadanie?
Na początku jednak, w tym samym miejscu, odegraliśmy z Marcinem sen każdego fana Gwiezdnych Wojen w emocjonującej grze z karabinami laserowymi. Przebiegaliśmy między namiastkami budynków, wspinaliśmy się na platformy i czołgaliśmy się w tunelach, równocześnie starając się ustrzelić siebie nawzajem, używając pistoletów na podczerwień, które wydobywały z siebie realistyczne dźwięki. Świetna zabawa!
Escape Room sprowadził nas z powrotem na ziemię ? przerażające nagranie narratora słyszalne było zza zamkniętych drzwi, gdy staraliśmy przygotować się do ucieczki. Przesłanką do tego była opowieść, że jesteśmy złodziejami i staramy się uniknąć schwytania po kradzieży diamentu.
Escape Room
Z zasłoniętymi oczami wprowadzono nas do pokoju. Usłyszeliśmy kliknięcie i byliśmy zamknięci, mając godzinę, żeby uciec, zanim przyjedzie policja. Zabraliśmy się do pracy, rozpoczynając od przerzucenia wszystkiego do góry nogami. Wskazówki prowadziły nas do kodów, kody do przedmiotów, a te do kolejnych wskazówek. Powoli poruszaliśmy się do przodu, ale niestety zostaliśmy schwytani przez policję po godzinie zmagania się z zagadką.
Tego typu gra to relatywnie nowy pomysł, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie widziałem czegoś podobnego w Anglii, natomiast już kiedyś pobrałem grę na swój telefon, która pozorowała podobny scenariusz. Całość była emocjonująca, wyzywająca i naprawdę przyjemna. Atrakcje w Dragon Escape jeszcze bardziej podkreśliły, jak różnorodne zajęcia czekają na przyjezdnych w regionie. Na pewno nie spodziewałem się, że będę musiał odsuwać regały z książkami, szukając ukrytych przejść, kiedy przyjechałem do Polski.
Pasztecik Szczeciński i niespodzianka
Na obiad obiecano nam tradycyjne szczecińskie danie, w prawdziwym polskim barze i dokładnie to dostaliśmy. Pasztecik to właściwie pączek z wytrawnym farszem, a został nam on podany na długim stole z wysokimi stołkami. Ściany wewnątrz prostego lokalu były pomalowane w kolorze jasnopomarańczowym a wystrój przypominał trochę plan filmowy.
Zmęczeni po porannym biegu z radością przyjęliśmy wiadomość, że otrzymamy masaż w Baltica Wellness & Spa – jednego z najlepszych tego typu ośrodków w Szczecinie, jak również dostęp do innych luksusowych usług w tym obiekcie. SPA znajduje się w nowocześnie wyglądającym budynku w samym centrum miasta, co podkreśla jego status. Masaż był rozkoszny i idealnie nas zrelaksował, po czym poszliśmy do jacuzzi, sauny, łaźni osmańskiej, parowej i na podgrzewane łóżka. Moim ulubionym pokojem była grota śnieżna, w której temperatura wynosiła -15 stopni. Podłoga pokryta śniegiem sprawia, że od stóp przez całe ciało przebiegają dreszcze, natomiast drewniane ściany przypominają chatkę z bali. Niska temperatura była orzeźwiająca zwłaszcza po wcześniejszej wizycie w saunie!
Czując się naprawdę wyciszeni, pojechaliśmy ze spa do naszego hostelu. Mieliśmy chwilę, żeby się przebrać przed kolacją w Restauracji Szczecin.
Spiżarnia Szczecińska
Spodziewając się przeciętnej restauracji, zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni, kiedy pojawiła się przed nami trzydaniowa kolacja w jednej z najlepszych restauracji, w jakiej jedliśmy podczas całej wyprawy. Stoły były precyzyjnie, pomysłowo i starannie nakryte ? dokładnie tak samo, jak przygotowane zostało jedzenie. Na przystawkę zjedliśmy paprykarz ? lokalny przysmak rybny, następnie otrzymaliśmy zupę rybną, a na wspaniałe danie główne był kurczak zawijany w szynkę. Niestety opuściliśmy lokal, zanim o godzinie 20 rozpoczął się dancing z muzyką na żywo.
To był naprawdę emocjonujący dzień! W mięśniach odczuwamy efekt porannych ćwiczeń, ale już nie możemy się doczekać, co zobaczymy jutro.